Trzeba społeczeństwu przypominać, że za atak na ratownika medycznego grożą trzy lata za kratami
Od początku tygodnia doszło do co najmniej kliku spektakularnych ataków na ratowników. W Garwolinie 23-latek, który trafił na SOR z urazem głowy, zaatakował ratownika, groził mu i opluł go. W Zawierciu pijany 57-latek na ulicy znieważył dwoje udzielających mu pomocy ratowników medycznych, dodatkowo uderzył ratowniczkę w twarz i kierował wobec niej groźby karalne. W podszczecińskim Przecławiu 42-latek "zdenerwował się', że medycy nie chcą poczekać z transportem do szpitala, aż zapali papierosa. Pijany rzucił się na załogę pogotowia, jeden z ratowników trafił do szpitala z urazami nóg.
"Proszę mi wierzyć, że takich przypadków było dużo więcej. To tylko czubek góry lodowej" - mówi w rozmowie z PAP prezes elekt Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych Ireneusz Szafraniec, który od 35 lat niemal codziennie wyjeżdża w załodze ambulansu niosącego pomoc. "Jako ratownik medyczny z 35-letnim stażem mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że takich przypadków było w tym czasie więcej. Tyle, że część kolegów zapewne machnęła ręką mówiąc: a co prawda trochę mnie tam pacjent poszarpał, ale nic mi nie jest, a po sądach włóczyć mi się nie chce" - opowiada Szafraniec.
Jego zdaniem jest też tak, że policjanci wezwani przez ratowników często lekceważą sprawę. "Sam ostatnio byłem świadkiem takiego przypadku. Koledze mąż kobiety, której udzielano pomocy, rozwalił nos. A policjanci nawet nie zabrali agresora na komisariat" - mówi ratownik.
Szafraniec zwraca uwagę, że rosnąca liczba ataków wcale nie wiąże się z brakiem szacunku dla pracy ratowników. W rankingach społecznego zaufania Polacy plasują ich tuż za strażakami. Przyczyny ataku według prezesa PTRM są dwie. Pierwsza to słaba kondycja służby zdrowia, która powoduje frustracje tych, którzy odbili się od drzwi lekarza rodzinnego i nie zostali przyjęci przez lekarza na SOR. "Dla nich jesteśmy pierwszymi przedstawicielami służby zdrowia, na których mogą tę frustrację wylać" - opowiada Szafraniec. I wspomina z własnego doświadczenia, że gdy spotkał się w sądzie z mężczyzną, który na niego napadł podczas pracy, widział, że ten szczerze żałuje swojego zachowania w stresującej chwili.
Drugi powód to brak świadomości, że atak na ratownika wykonującego swoje zadania jest traktowany tak, jak atak na funkcjonariusza publicznego. "Gdy pijana i agresywna osoba widzi radiowóz i mundur policyjny, od razu mięknie, agresja paruje. A na ratowników reaguje dokładnie odwrotnie" - tłumaczy Szafraniec. "Trzeba społeczeństwu przypominać, że za atak na ratownika medycznego grożą trzy lata za kratami" - dodaje.
Jego zdaniem wizerunki i dane osób, które dopuściły się ataków mogłyby być, przynajmniej w niektórych przypadkach, decyzją sądu, podawane do wiadomości publicznej. To mogłoby mieć działanie prewencyjne.
Szafraniec opowiada, że ratownicy, zwłaszcza ci z dłuższym doświadczeniem mają swoje sposoby, by radzić sobie z agresją. "Staramy się wyczuwać, kiedy trzeba milczeć i ignorować zaczepki, a kiedy trochę huknąć na takiego typa" - mówi. Czasami wiadomo, że to nie podziała. Trzeba po prostu udać, że idzie się do samochodu po sprzęt, odjechać na bezpieczną odległość i czekać na policję.
Zdaniem prezesa PRTM medykom przydałyby się szkolenia nie tyle z fizycznej obrony, co psychologiczne, z negocjacji, ze sposobów rozładowywania agresji. Bo przecież przeciwko komuś z urazem głowy chwytów judo czy paralizatora nikt przy zdrowych zmysłach nie użyje.
"W czasie pandemii liczba ataków na ratowników zmalała" - opowiada Szafraniec. "Ale po jej zakończeniu, zwłaszcza w okresie wakacji, gdy jest dużo okazji do picia alkoholu, towarzyskich spotkań, a letnia pogoda +nastraja do przygód+ liczba ataków znów rośnie. 90 proc. z nich dokonywanych jest pod wpływem alkoholu. Dlatego chciałbym zaapelować do mediów, by nagłaśniały sprawę, uświadamiały ludziom bezsens i konsekwencje takiego zachowania".(PAP)
Autor: Luiza Łuniewska
lui/ apiech/