Warszawa/ Dramat sarny uwięzionej w Prokuraturze Krajowej; miejskie służby są bezradne
Losem sarny od kilku dni niepokoją się zarówno cywilni pracownicy Prokuratury Krajowej, jak i wytrawni śledczy i doświadczeni oskarżyciele. Jak mówią, choć w starciu z bezwzględnymi przestępcami potrafią być stanowczy, to w kwestii tej sarenki czują się bezradni.
"Wydzwaniamy, gdzie się da: do straży miejskiej, do Lasów Miejskich" - opowiada PAP jeden z pracowników Prokuratury Krajowej. "Po kilkunastu telefonach usłyszeliśmy, że sarna ma u nas dobrze".
Wicedyrektor Lasów Miejskich Andżelika Gackowska przyznaje, że sprawą sarenki Lasy Miejskie zajmują się od tygodnia.
"Nie można zarzucać nam bezczynności. Nasi pracownicy byli przy Postępu kilkukrotnie, niestety, nie da się łatwo odłowić tej sarny. To duży, zadrzewiony, bodajże półhektarowy teren" - tłumaczy.
Dyrektor Gackowska podkreśla, że w takich sytuacjach trzeba oszacować ryzyko. Zbyt brutalne próby odłowienia mogłyby zestresować zwierzę, a nawet doprowadzić do jego zgonu.
"Sarnie na terenie Prokuratury Krajowej nie grozi bezpośrednie niebezpieczeństwo, ani ona nie zagraża pracującym tam ludziom, czy funkcjonowaniu instytucji" - powiedziała PAP Gackowska.
Prokuratury jednak takie tłumaczenie nie przekonuje. "Skoro sarna sama się tu dostała, to i wydostać się może. Na przykład na ruchliwą ulicę Poleczki, wprost pod koła samochodów" - zamartwia się jeden ze śledczych.
Dyrektor Gackowska zwraca uwagę, że sarna w popłochu pod koła może wybiec właśnie przy próbach odłowienia, zwłaszcza, że ogrodzenie jest nieszczelne. Jeśli wyjdzie sama, oddali się raczej w spokojniejsze rejony.
"Nasz pracownik terenowy monitoruje sprawę. Udało mu się nawet ustalić, że ta sarna to chłopak. Koziołek" - dodaje.(PAP)
Autor: Luiza Łuniewska
lui/ jann/